Prawdziwie ważne cele stwarzają sytuacje, w
których człowiek nie musi się niczego wstydzić. Taki człowiek nie straci nigdy ani chwili.
Charakter celów ma oczywiście różne
znaczenie. Jeżeli ktoś stawia sobie pewne
cele ale jest niedbały i zmienny, to jego cele
nie są zapewne tak duchowo ważne, jak mu
się wydawało; i nie udało mu się opanować
metody ćwiczeń wiodących do osiągnięcia
tych celów.
Mam bardzo żywotną naturę. Być może dlatego właśnie w wieku trzynastu czy czternastu lat ćwiczyłem bardziej intensywnie niż
ktokolwiek w szkołach karate, które
odwiedzałem. Może to tłumaczyć, dlaczego
zdobyłem shodan w wieku piętnastu lat, a
drugi dan w wieku osiemnastu. Jako
dziecko nie cieszyłem się dużym wzrostem,
ale rosłem w miarę uprawiania karate. Podejrzewam, że gdyby nie karate, pozostałbym niskiego wzrostu. W tej kwestii, jak i w
wielu innych, inspirowało mnie pragnienie,
aby stać się równie silnym i odważnym, jak
japoński szermierz Miyamoto Musashi.
Jednak, pomimo tej ambicji, decyzję o
całkowitym poświęceniu się karate podjąłem
dopiero w wieku dwudziestu lat.
Gdy wyjechałem z domu do szkoły w Tokio,
musiałem pracować, aby pokryć wydatki.
Ponieważ cały czas rygorystycznie
trenowałem karate, potrzebowałem
pożywnego jedzenia i wobec tego zdecydowałem się na pracę w stołówce studenckiej, gdzie jedzenia było w bród.
12 godzin dziennieZdecydowawszy się po wojnie wyłącznie na
karate
TRENOWAŁEM PRZEZ DWANAŚCIE
GODZIN DZIENNIE.
W tym miejscu powinienem chyba przedstawić wypadki,
które spowodowały, że poświęciłem się karate na zawsze.
Tuż po wojnie, brak żywności i innych dóbr był w Japonii
tak dotkliwy, że młodzi ludzie nie są sobie w stanie tego
wyobrazić. Cały świat zdawał się walić; najlepszym
sposobem na zapewnienie sobie pieniędzy, jedzenia czy
innych rzeczy było stać się członkiem gangu. Głęboko
rozczarowany klęską narodu, za który gotów byłem
oddać życie, znalazłem się w rozpaczliwym stanie. Ale
miałem przecież czwarty dan w karate. A ludzie z moją siłą
i umiejętnościami byli w gangach użyteczni jako ochrona.
Postanowiłem więc wstąpić do gangu. Nie bytem jednak
dumny z tego wyboru. Choć żyłem łatwo i w luksusie,
bytem ponury i smutny. Przechodziłem od przyjemności
do przyjemności bez prawdziwego szczęścia.
Wygrywałem wszystkie bójki, ale w sercu czułem pustkę.
Wreszcie, ponieważ pobiłem kilku żołnierzy amerykańskich, aresztowano mnie i trafiłem na pól roku
do więzienia z rozkazu kwatery głównej Wojsk
Okupacyjnych. Za moim gwałtownym czynem kryło się
niezadowolenie z pokonania Japonii i chciałem pokazać,
ze przynajmniej ja nie poddałem się Amerykanom. Tym niemniej byłem winien napadu. Myśl ta była nie do
zniesienia, chociaż wcześniej przeżyłem już coś podobnego.
Kiedy wojska okupacyjne wtrąciły mnie do więzienia,
mogłem jedynie ukarać się samooskarżeniem i świadomością własnego upadku. Zadawałem sobie pytanie, co
ze mną będzie. Czyżby moje młodociane ambicje o
wielkości, o tym, aby nigdy nie wstydzić swoich
uczynków, rozwiały się? Co miałem robić? W
amerykańskim więzieniu przypomniałem sobie upokorzenie, jakiego zaznałem przed laty, gdy ojciec związał mnie
i zamknął w szopie. W nocnej ciszy słyszałem jego słowa:
„Nic dobrego z tego chłopaka nie wyrośnie!".
Tylko karateMniej więcej w tym czasie wpadł mi w ręce egzemplarz
życiorysu Miyamoto Musashiego. Czytałem tę książkę już
wcześniej, ale ponowna jej lektura w więzieniu, poruszyła
mną do głębi.
W jednej ze scen książki Musashi, zawieszony na gałęzi
starego cedru, jest strofowany przez Takuan Soho, który
tłumaczy młodzieńcowi, że powinien spróbować
spożytkować swą siłę dla dobra innych ludzi, jeśli nie
całego narodu. Dalej, mówi on Musashiemu, że powinien się wstydzić, iż będąc istotą ludzką, żył dotychczas jak dzikie zwierzę.
Doskonale rozumiałem w więzieniu, co musiał wówczas
czuć Musashi. Współczułem mu i łkałem, czytając raz po
raz ten sam fragment książki. Samotny w amerykańskim
więzieniu, prawie bez żadnych kontaktów z ludźmi,
ujrzałem promyk światła. Wyglądając przez zakratowane
okno przysiągłem sobie, ze na wolności oddam się całym
sercem
JEDNEJ SPRAWIE: KARATE.
Słynny mnich zen, Dogen (1200-1253) zalecał gorliwość
w medytacji. Dla mnie gorliwość była podstawą aktywnego treningu. Bez chwili wytchnienia, ciągle w ruchu,
znajdowałem się na ogół w stanie ekstazy wywołanej
wykonywanymi ćwiczeniami. Ludzie brali mnie za
szaleńca.
Napisałem sobie dwanaście haseł, których w tamtym czasie, po opuszczeniu więzienia, nie przekazałem nawet
swoim uczniom. Oto drugie z nich: trening podobny jest
do wspinaczki; musisz iść do przodu
bez wytchnienia. Odpoczynek
powoduje cofanie się do uprzednio
osiągniętych stadiów rozwoju.
Wytrwałość doskonali technikę, ale
choćby dzień przerwy oznacza regres.
Temu trzeba zapobiegać.
Każdego dnia człowiek powinien poszerzać granice swoich możliwości. Zrób
o jedną „pompkę" więcej niż wczoraj.
Prowadź notatki. I jeśli granica wydaje
się być nie do przekroczenia, z całej siły
staraj się ją złamać. Taki właśnie jest sens
treningu. A gdy ową granicę
przekroczysz, wstąpią w ciebie nowe
siły - duchowe i fizyczne. Staniesz się
nowym, innym człowiekiem.
Wieczny rozwój
Zawsze pamiętaj, że cierpienie
związane z pokonywaniem trudności
przydaje świeżych sił. O tym właśnie
trzeba pamiętać trenując przez tysiące,
dziesiątki tysięcy dni. Ćwiczenia powtarzane według własnego schematu do tych samych granic i bez coraz to
nowych wyzwań, to tylko gimnastyka.
Nauka prawdy i istoty sztuki wali w
niczym nie przypomina łatwości, z jaką
można ją opisać słowami.
Najważniejsze to posuwać się małymi
kroczkami do przodu.
Człowiek pracujący nad sobą w ten
właśnie sposób twierdzi nagle, że jest
silniejszy i bardziej zręczny technicznie
niż mu się wydawało. Przeciwnik,
jeszcze niedawno taki duży i groźny,
teraz wygląda na małego i słabego.
Zdarza się, że ktoś robi wrażenie bardzo
zapalonego do treningu, ale w rzeczywistości jest wręcz leniwy. Lecz każdy,
kto ćwiczy pięć razy dłużej i dziesięć razy lepiej niż inni,
wkrótce stanie się wybitny.
Tym niemniej, samozadowolenie, nawet uzasadnione
postępem wskazuje na niskie cele. Dobre wyniki to zaledwie jeden z wierzchołków. Za każdym triumfem leżą
następne wierzchołki czekające na zdobycie. Celem
ostatecznym jest stan ducha i umysłu. Sława, pokonani
przeciwnicy, to zaledwie kamienie milowe na bardzo
długiej drodze.
„The Kyokushin Way"
Tłumaczenie RAFAŁ SĘKOWSKI
Artykuł z numeru Budo Karate: