W wieku 17 lat Mas. Oyama zdobyt 2. dan w judo kodokan, a czwarty stopień wtajemniczenia
w tej dalekowschodniej sztuce uzyskał mając lat 22. Nie była to jednak jedyna sztuka walki, która
zainteresowała młodego Oyamę. Studiował również chińskie kompo, a pobierając naukę
w szkole lotniczej Yamanashi, trenował karate u najwybitniejszego mistrza w tamtych czasach,
Gichina Funakoshi, założyciela szkoty Shotokan.
W roku 1946 Masutatsu Oyama rozpoczął studia na wydziale wychowania fizycznego
Uniwersytetu Waseda. Warty odnotowania jest fakt, że w czasie II wojny światowej, twórca
kyokushin karate wstąpił do lotniczego odziału samobójców - kamikadze (słowo to oznacza
w języku japońskim “boski wicher") - pragnąc oddać swoje życie za ojczyznę. Od śmierci
uchroniło go zakończenie działań wojennych. W czasie ogólnojapońskich mistrzostw wszechstyli
w Kioto w roku 1947 Oyama zwyciężył wszystkich przeciwników. To wydarzenie umocniło go
w przekonaniu, że całkowicie powinien poświęcić swoje życie sztuce karate. Podjął decyzję o
udaniu się w góry i doskonaleniu swoich umiejętności z dala od ludzi. W leśnej pustelni przebywał przez 18 miesięcy.
"Góra Kiyosumi znajduje się w odległości 10 kilometrów od stacji kolejowej Yasubo
Kominato - pisał we wspomnieniach
. - Szczyt jej pokryty jest dzikimi krzewami, dębami oraz klonami. Słynna świątynia Seijoji zawdzięcza swą stawę buddyjskiemu mnichowi Nichiren, który
spędził tam wiele lat na surowym treningu. Zdecydowałem się na prowadzenie podobnego stylu
życia, ponieważ obawiałem się, że zło zasiane przez II wojnę światową zniszczy mojego ducha
karate. Zużyłem przecież całą energię na walkę w zaułkach ulicznych z żołnierzami
amerykańskimi, którzy napastowali japońskie dziewczęta, i zwyczajnymi chuliganami. Wielu
moich znajomych odradzało mi udanie się w góry. Uważali to za bezsens i twierdzili, że
poświęcanie się karate w czasach, gdy istnieje broń palna jest niedorzecznością. Byli i tacy, którzy
pukali się palcem w czoło i mówili, że jeden człowiek na osiemdziesiąt milionów może
zachowywać się w idiotyczny sposób. Nie uległem jednak tym opiniom i poszedłem w góry.
Zabrałem ze sobą miecze, włócznie, kilka książek i naczyń. Mój dzień zaczynał się o czwartej
rano. Gdy tylko się obudziłem, biegłem do najbliższego potoku, by się umyć w zimnej wodzie. Po
śniadaniu, które składało się z porcji ryżu i ziarenek grochu, czytałem aż do południa. Trening
rozpoczynałem po południu. Uderzałem w drzewa oplecione winoroślą technikami seiken, nukite,
shuto oraz nożnymi. Przez cały ten osiemnastomiesięczny okres nie było dnia bym odpoczywał.
Wieczorami siadałem przed ścianą mojego szałasu, na której narysowany był okrąg i wpatrywałem się w niego. To było moje ćwiczenie koncentracji i uwalnianie rozumu od myśli oraz
z niczym nie związanych pomysłów. Z czasem zmieniłem jednak metodę ćwiczenia umysłu.
Moim wyzwaniem stała się skata. Pozbierałem kamienie, które odpowiadały mi kształtem i
wielkością. Następnie usiłowałem je przełamać na pół techniką shuto. Niestety, moje próby byty
bezskuteczne. Jednak nie poddawałem się. Przez kolejne dni nadal starałem się osiągnąć
zamierzony cel. Nocami przesiadywałem w swoim szałasie ze wzrokiem utkwionym w kamień,
który leżał przede mną. To była moja nowa metoda ćwiczenia koncentracji. Pewnego razu, gdy
była pełnia księżyca, coś się we mnie poruszyło. Oto poczułem w sobie moc, która dała mi wiarę
w rozbicie leżącego tuż obok głazu. Uklęknąłem i zastosowałem technikę shuto. Kamień rozpadł
się na dwie równe części. Zrobiłem to! Od tamtej pory codziennie rozbijałem dłonią wiele kamieni. Gdy opuszczałem leśną pustelnię, w koto szałasu było pełno porozbijanych głazów. Kiedyś przeczytałem w pewnej książce, iż starożytni mistrzowie zajmujący się siłami nadprzyrodzonymi, rozwijali zdolność skakania poprzez wielokrotne przeskakiwanie nad lnem. Len należy do roślin,
które rosną bardzo szybko. Zasadziłem tę roślinkę w rogu mojego
małego pola uprawnego, gdzie hodowałem warzywa. Gdy roślina urosła,
uzyskała wysokość około 150 centymetrów. Przeszkody o tych rozmiarach nie można przeskoczyć z miejsca. Jednakże trening pomógł mi w
uzyskaniu pewnego pułapu fizycznej sprawności. Dzień w dzień skakałem
po trzysta razy nad lnem. Z czasem w okolicznych wsiach rozniosła się
wieść, że w górach żyje barbarzyńca. W miejsce, gdzie trenowałem,
zaczęły przychodzić dzieci i czasami wołały do mnie: “Potwór". Po jakimś
okresie jednak zaprzyjaźniliśmy się. Najgorsze byty dla mnie noce i
towarzyszące podczas nich poczucie samotności. Wtedy pocieszeniem
byty nawet wyjące lisy".
W roku 1950 Masutatsu Oyama zabił ciosem ręki pierwszego byka
(w sumie stoczył z bykami 53 pojedynki). Czynu tego dokonał w rzeźni.
Wnioskował bowiem, że skoro zwierzęta zabija się uderzeniem młotaka
między oczy, to on, który rozłupywał wielkie kamienie, wyprowadzając
cios pięścią, może uczynić to samo.
"Nie jest trudno pokonać w walce
byka" - twierdził Ostatni Samuraj. -
"Nawet 800-kilogramowego. Istnieje
jednak pewien warunek - nie można się go bać".
"Gdy wszedłem na arenę - opisywał pojedynek z bykiem
- zwierzę było
już w klatce. Dwaj mężczyźni stali na balustradzie trzymając linę, do której
byk byt przywiązany. Nagle szmery ucichły. Ktoś krzyknął: Zaczynamy!.
Wtedy podniesiono drzwi klatki, a mężczyźni puścili linę. Jeden z nich
uderzył byka końcem sznura. Nie byłem na to przygotowany. Jeśli
odległość między mną i bykiem wynosiła więcej niż osiemnaście metrów,
mógł się on wystarczająco rozpędzić, aby mnie zabić. Dystans się
zmniejszał. Nie zszedłem jednak zwierzęciu z drogi. Lewą ręką złapałem
je za pysk, natomiast prawą uderzyłem niszczącą techniką shuto poniżej
ucha. Byk upadł na ziemię. Ludzie wiwatowali. Zwierzę usiłowało się
jeszcze podnieść, lecz ponownie je uderzyłem, tym razem w róg. Róg
odpadł, a byk ucichł."
Wielu ludzi miało za złe Oyamie jego pojedynki ze zwierzętami.
Protestowały między innymi organizacje proekologiczne. Trzeba jednak
zrozumieć, że w pojedynkach tych Oyama starał się pokazać ogromną
moc kyokushin, która polega nie tyle na sile fizycznej, ile na potędze
ludzkiego ducha. Japończycy mają wszak odmienny stosunek do przy-
rody niż ludzie kultury Zachodu. Piszemy o tym, aby nikt nie sądził, że
Masutasu Oyama pozbawiony byt uczuć humanitarnych wobec zwierząt.
W swoich rozlicznych podróżach Oyama przybył również do Rio de
Janeiro. Po pokazach różnych form karate oraz sztuki łamania przed-
miotów, w regionie gdzie wielką popularnością cieszyło się japońskie
judo, sztuka karate zyskała równie wielką sławę. Jedną ze swoich brazylijskich przygód wspominał następująco:
"Miejsce, do którego przybyłem, słynęło - o czym się
później dowiedziałem - z ludzi doskonale walczących
na noże. Przebywałem na jednej z farm, której
właściciele bardzo chcieli poznać karate. Pragnąłem
propagować tę sztukę walki na całym świecie, więc
zgodziłem się na pokaz. Ustawiłem trzy butelki na
krawędzi stołu, przykucnąłem, wziąłem głęboki oddech,
a następnie uderzyłem w szyjki butelek techniką shuto.
Po chwili butelki stały w tym samym miejscu, gdzie je
ustawiłem, tyle że byty pozbawione górnych części. Wzbudziło to wielki podziw u obecnych tam ludzi. Wstał wtedy groźnie
wyglądający osobnik i zapytał mnie, czy karateka może walczyć z kimś,
kto posiada nóż. Powiedziałem, że owszem, więc tamten wyzwał mnie na
pojedynek. Kiedy nadszedł czas konfrontacji, czekałem aż napastnik
wykona pierwszy ruch. Po chwili wymachiwał nożem jakby chciał mi coś
uciąć. Uderzyłem dłonią w jego rękę tak, że nóż wyleciał mu z pięści.
Teraz mogłem wykonać dowolną technikę, ale uważałem, że skoro przeciwnik został pozbawiony broni, sprawa jest przesądzona. On jednak
próbował atakować mnie nadal. Złapałem jego nogę i kopnąłem go w bok.
Walka była ostatecznie rozstrzygnięta".
Swoje umiejętności Masutatsu Oyama doskonalił również u 60-letniego
mistrza chińskiego boksu nazwiskiem Chin. Pierwsza konfrontacja
w walce obu mężczyzn: trzydziestokilkuletniego karateki
i sześćdziesięcioletniego eksperta chińskiego boksu wypadła na niekorzyść tego pierwszego.
"Budowa ciała pana Chin mówiła o tym, że jego
mięśnie są z żelaza - pisał Masutatsu Oyama
. Był bardzo spokojny.
W czasie pojedynku karate istotną rzeczą jest oszacowanie dystansu od
przeciwnika. Robi się to poprzez zwrócenie uwagi na jego sposób oddychania. W wypadku pana Chin było to niemożliwe. Człowiek ten zdawał
się nie oddychać. Każdy mój cios spotykał się z jego wyrachowaną
obroną.
- Twoje karate jest bardzo groźne - powiedział do mnie potem.
-
Posiadasz szybkość i siłę, ale ogólny jego kształt jest raczej prostolinijny.
Sekret chińskiego boksu tkwi w tym, że należy poruszać się wokół
pewnego punktu, który jest wewnątrz twojego ciała. Pozostałem jakiś
czas u tego zacnego człowieka, będąc bardzo uradowanym, że pod jego
okiem mogę doskonalić swój umysł i ciało".
Oczywiście nie starczyłoby miejsca, żeby przedstawić całą biografię
“Ostatniego Samuraja”. Opisane pokrótce zdarzenia świadczą o wielkiej
sile ciała i umysłu tego człowieka. Oyama pokonał wielu mistrzów karate,
a także przedstawicieli innych sportów walki (m.in. bokserów
i zapaśników). Twierdził, że w karate kyokushin nie ma żadnego mistycyzmu - wszystko opiera się na ciężkiej pracy nad sobą. Twórca
kyokushin odznaczał się niezwykle twardym charakterem. Jednocześnie
uważany był za człowieka o gołębim sercu. Jego uczniowie wielokrotnie
powtarzają, że był dla nich jak ojciec. Oyama mawiał:
"Należy być silnym
jak lew, a zarazem szlachetnym jak kwiat. Poprzez trening można dotrzeć
do bram niebios". Wielu ludzi - szczególnie propagatorzy karate bezkontaktowego - zarzucało mu, że kyokushin jest zbyt brutalną sztuką walki.
On jednak twierdził, iż demonstracja samych form karate jest jedynie
tańcem, który nie przystoi prawdziwemu wojownikowi. Uważał jednocześnie, że karateka powinien przykładać ogromną wagę do kultury
osobistej, której zasady zawarte są w Kodeksie Dojo. Bez nich człowiek
uprawiający kyokushin staje się jedynie osiłkiem budzącym u ludzi
odrazę.
Masutatsu Oyama zakazał w czasie pojedynków karate wyprowadzania ciosów na głowę. Wiedział bowiem jak straszne spustoszenie czynią
takie uderzenia w czaszce człowieka. Mawiał:
"Głowa to rzecz święta".
W listopadzie 1993 roku “Ostatni Samuraj” przybył do Polski z okazji
odbywającego się w Katowicach Pucharu Europy w Kyokushin Karate "Oyama Cup". W hali widowiskowo-sportowej, gdzie zawody miały
miejsce, przywitał go jedenastotysięczny tłum. Była to jego ostatnia podróż
zagraniczna. Masutatsu Oyama zmarł 26 kwietnia 1994 roku w wieku 71 lat.
Na jego pogrzeb przybyli do Tokio uczniowie z całego świata. Stojąc nad urną z prochami wielkiego
mistrza zdawali sobie sprawę, że oto żegnają
człowieka, który w sposób
niezaprzeczalny ukształtował całe ich życie. Człowieka,
który pozostawił po sobie dzieło niezniszczalne -
KYOKUSHIN.
GRZEGORZ DZIK
Artykuł z numeru Budo Karate 2/97