karatekyokushin.info

Moje karate

Wywiad z Masutatsu Oyama podczas pobytu w Polsce w 1993 roku.

Panie Oyama, dla nas, ludzi kultury zachodu, sztuka karate nadal po­zostaje tajemnicą. Mówi się, co prawda, o filozoficzno-duchowych aspektach tej dyscypliny, ale wszystko to jest zbyt enigmatyczne. Pa­trząc na walczących karateków, trudno jest odgadnąć idee tej sztu­ki walki, której jest pan twórcą. Dlaczego Kyokushin tak wielki nacisk kładzie na walkę kontaktową?

Rozumiem, że pyta pan, dlaczego walczymy. Proszę mi wskazać miejsce na mapie świata, które wolne jest od walk. Człowiek toczy boje na wszystkich płaszczyznach, od niskich pobudek osobistych do wzniosłych ideałów. I wszędzie stara się wygrać, w większości za wszelką cenę. Trudno byłoby zresztą wyobrazić sobie życie, czy wręcz całą historię ludzko­ści, bez elementu walki. Jednakże, bez względu na siłę rywa­la, ostateczne zwycięstwo zawsze przypadnie temu, kto walczy w słusznej sprawie. Jestem o tym przekonany. Karate jest sztuką militarną, a więc walką zgodną z kodeksem samu rajskim Bushido. Nie można jednak karate rozpatrywać w ka­tegorii pojedynku pomiędzy dwojgiem i więcej ludźmi, bo byłoby to straszne spłycanie tematu. Zawsze powtarzam, że o ile rozwój fizyczny jest początkiem sztuki pustej ręki (karate w języku japońskim oznacza pustą, a więc nieuzbrojoną rękę przyp. red.) to rozwój duchowy jest jej celem ostatecznym. Karate Kyokushin stara się zaszczepić uczniom ideał sprawie­dliwości i wiarę umożliwiającą zdecydowaną postawę wobec irracjonalnego gwałtu i przerostu władzy jakie obecnie panują na świecie. Młodzi lu­dzie powinni bowiem odnaleźć w sobie siłę do opierania się niewoli pieniądza, służalczości wobec władzy i uginania się przed przemocą. Kyokushin za największą siłę człowieka uwa­ża cnotę. Jednak żeby potrafić cnotą przeciwstawiać się złu, trzeba mieć w sobie odwagę. Strach jest przyczyną wielu po­rażek, ale utrata odwagi jest równa wyzbyciu się własnego ego. Na podstawie własnych doświadczeń wiem, że odwagę można hartować tylko w walce i stawiając czoło przeciwno­ściom losu. Nie mam tutaj na myśli walk, które toczyłem wie­lokrotnie z kilkuset kilogramowymi bykami. Chodzi mi o walkę prowadzoną przez każdego człowieka w codziennym życiu. Przecież tak wielu ludzi ucieka w alkoholizm i narkomanię nie odnajdując w sobie odwagi. Oni nigdy nie stawali do prawdzi­wej walki. Rzecz jasna każdy z nas przeżywa chwile tchórzo­stwa. Każdy z nas boi się przegranej, boi się śmierci. Pozostanie w tyle jest jednak sposobem na tchórzostwo doży­wotnie.

W ostatnich latach ogromną karierę w wielu krajach kultury zachod­niej robi wszystko to, co przepojone jest duchem Dalekiego Wscho­du. Jednak w opinii ekspertów człowiek spoza regionu azjatyckiego nie jest w stanie zgłębić ducha filozofii dalekowschodniej. Na przy­kład systemu Zen, będącego nieodłącznym elementem sztuki kara­te. Oznaczałoby to, że kara te ćwiczone w Polsce czy Stanach Zjednoczonych nie jest tą samą sztuką walki, którą uprawia się w Japonii albo Chinach. Jakie jest pana zdanie na ten temat?

Mylą się ci, którzy twierdzą, że Zen jest jakąś sztuką mistycz­ną dostępną tylko dla wybranych. Zen jest w każdym i każde­go otacza. W tym systemie nie chodzi o nację, wykształcenie czy poziom rozwoju duchowego. Zen jest dostępny dla wszystkich ludzi. Trzeba tylko obrać właściwą drogę. Jak dłu­go umysł jest jasny a człowiek znajduje się w stanie psychicz­nej jedności oraz utożsamia się z tym co robi, można osiągnąć stan Zen. I to w każdej czynności: jedzeniu, pracy biurowej, czytaniu czy naprawie samochodu. Bez względu na miejsce przebywania. Wielkość Zen zasadza się właśnie na jego do­stępności. Jest on całkowitym zjednoczeniem ciała, ducha i intencji. Tego rodzaju zjednoczenie jest jedyną drogą do osią­gnięcia doskonałości i harmonii z wszechświatem. Często lu­dzie pytają mnie, czym jest Zen. Zawsze odpowiadam, że Zen to karate. A kiedy po tej odpowiedzi w ich oczach dostrzegam zdziwienie, mówię: „Proszę od razu wykonać jakieś techniki karate w stanie szczerości i czystych intencji, przy totalnym zjednoczeniu duchowym. Jeśli to zrobicie, przeciwnik przesta­nie dla was istnieć, zatrze się rozróżnienie pomiędzy wrogiem a sprzymierzeńcem, wygrana i przegrana przestaną mieć zna­czenie".

Swoje życie poświęcił pan sztuce karate. Kiedy podjął pan decyzję o wyborze takiej drogi i czy istniały jakieś szczególne okoliczności, które na nią wpłynęły?

Karate trenowałem już bardzo intensywnie w wieku trzynastu lat. Shodan uzyskałem w piętnastym roku życia, a drugi dan trzy lata później. Zawsze inspirowało mnie pragnienie, aby stać się równie silnym i odważnym jak słynny szermierz japoński Miyamoto Musashi. Jednak decyzję o całkowitym poświęce­niu się karate podjąłem dopiero w wieku lat dwudziestu. By­tem wtedy całkowicie rozbity klęską wojenną Japonii. Zdarzyło mi się, że z wściekłości i bezsilności pobiłem dwóch żołnierzy amerykańskich. Chciałem pokazać, że przynajmniej ja nie pod­dałem się Amerykanom. Tym niemniej byłem winny napadu i myśl ta była dla mnie nie do zniesienia. Niedługo potem aresztowano mnie i trafiłem na pół roku do więzienia. Było to z rozkazu kwatery głównej wojsk okupacyjnych. W odosobnie­niu zastanawiałem się, co ze mną będzie, gdzie podziały się moje młodzieńcze ideały. I wtedy dostałem od kogoś biografię Miyamoto Musashiego pióra Eiji Yoshikawy. W jednym z frag­mentów Musashi strofowany jest przez Tokua Soho, który tłu­maczy młodzieńcowi, że powinien swą siłę spożytkować dla dobra innych ludzi i wstydzić się, iż będąc istotą ludzką, żył do­tychczas jak dzikie zwierzę. Czułem, że ustami Tokuana prze­mawia do mnie Yoshikawa. Jakiś wewnętrzny głos mówił do mnie: „Użyj swej siły dla dobra innych ludzi". Wtedy też wy­glądając przez więzienne kraty powziąłem decyzję o poświęce­niu się karate.

Zamiar ten zrealizował pan niczym buddyjski mnich udając się sa­motnie w góry na kilkumiesięczny trening. Dla wielu ludzi taka po­stawa zasługuje na miano dziwactwa.

Zdarza się, że pełne oddanie jednej sprawie przysparza lu­dziom nieco dziwnej reputacji. Newtona uważano za dziwaka, ponieważ pochłonięty badaniami zapominał jeść i spać, cho­wał zegarek w słojach ż maściami, a nawet zjadł, jako gotowa­ne, surowe jajko, które po prostu przez chwilę trzymał w ręce. Japoński naukowiec Hideyo Noguchi spędzał dni i noce w la­boratorium, a w kieszeni nosił myszy, z którymi rozmawiał. Je­go też, podobnie jak innych wynalazców i naukowców, uważano za szaleńca. Gdy zszedłem z gór i na mnie spogląda­no dziwnym okiem. Dzieci pokazywały mnie palcami i nazy­wały wariatem. Wielu przyjaciół odwróciło się ode mnie. Mówili: „Co to za pomysł, żeby żyć w górach i trenować cały dzień? Przecież nie zarobisz ani grosza".

Okres samotnego przebywania w górach, obok licznych walk z by­kami i przedstawicielami innych dyscyplin walki, wykreował pana nie tylko na człowieka o ogromne] sile fizycznej, ale także wielkiej mocy ducha. Jakich uczuć doznaje człowiek, gdy z własnej woli od­cina się od świata tętniącego życiem innych ludzi?

Przerażającym było uczucie samotności. Musiałem wynaleźć sposób, który zniechęciłby mnie do zejścia z gór w poszuki­waniu towarzystwa. Metoda była prosta. Goliłem jedną brew. Efekt byt dziwny. Gdy spojrzałem w odbicie mojej twarzy w lustrze wody, widziałem jakiegoś potwora. Oczywiście zda­wałem sobie sprawę, że tak wyglądając nie mogę pojawić się wśród ludzi. Brew odrastała po trzech miesiącach. Musiałem więc golić ją ponownie. Miałem także inne sposoby. Na przy­kład zanurzałem się w wodospadzie wezbranym zimną, desz­czową wodą. Czasem miewałem halucynacje. Szelest liści na wietrze albo szczebiot ptaków brałem za głosy ludzkie. Jednak świadomość, że w pobliżu są jakieś ciepłokrwiste, oddychają­ce istoty dodawała mi otuchy. W poczucie izolacji dochodzą w człowieku do głosu niższe instynkty. W takich przypadkach z samotnością można walczyć tylko na dwa sposoby: opuścić miejsce przebywania albo użyć koncentracji duchowej do wal­ki z samym sobą.

Filozofia Kyokushinkai, czy pana pustelniczy tryb życia, tworzą z dro­gi karate drogę bogów. Zgodzi się pan chyba ze mną, że takie ideali­styczne podejście jest sprawą mocno przesadzoną, szczególnie przy dzisiejszym konsumpcyjnym, a nawet hedonistycznym podejściu do życia. Każdy człowiek powinien pozwolić sobie na zaspokajanie ko­niecznych potrzeb dopuszczalnych przez zwyczaje i prawo w myśl zasad moralnych.

Obywanie się bez tych rzeczy oznacza, iż człowiek jest nie­normalny. Każdy, nawet w ubóstwie, jest w stanie zrozumieć, czym jest uprzejmość. Najważniejszym obowiązkiem człowie­ka jest działalność na rzecz innych ludzi. Ludzie powinni sza­nować bóstwa i starać się swoim życiem zbliżać do ideałów, ale sami bóstwami stać się nie mogą. Nie da się całkowicie wyeliminować pewnych instynktów, które nami kierują, oczy­wiście tych złych, lecz wszyscy jesteśmy zobowiązani do ograniczania własnych żądz dla dobra całej ludzkości.

Karate Kyokushin słynie z bardzo rygorystycznie przestrzeganych za­sad przyznawania stopni w hierarchii wtajemniczenia. W innych da­lekowschodnich systemach znane są wypadki, kiedy jakaś osoba podczas jednego egzaminu zdobywa kilka stopni mistrzowskich. Skąd ten rygor?

Żądza sukcesu panująca w dzisiejszym świecie i władza pie­niądza sprawiają, że za odpowiednią opłatą można stać się mi­strzem „na papierze" w mgnieniu oka. Jest to niesmaczne. Coś takiego byłoby nie do pomyślenia w przeszłości, kiedy trzeba było dziesięciu czy nawet dziesiątków lat treningu, aby można otrzymać stopień mistrzowski z rąk instruktora. W sztukach walki nie chodzi o stopień wypisany na papierze, ale o to by ich idee stały się integralną częścią ćwiczącego. Po dziesięciu i więcej latach nie są istotne błyskawiczne awanse i kwieciste dyplomy. Karateka ćwiczy dla siebie, a nie dla stopni i uznania. Nakazałem przestrzegać tej zasady.

Miał pan kilku uczniów, którzy zdradzili. Przykładem może być pe­wien Koreańczyk, tak bardzo wpatrzony w pańską osobę, że nawet przybrał nazwisko Oyama. Teraz człowiek ten żyje w Stanach Zjed­noczonych i w otwartej przez siebie szkole naucza stylu o nazwie Oyama karate. Z tego, co wiadomo, nie wiedzie mu się jednak zbyt dobrze. Chciałbym spytać, co pan czuł, kiedy pana zdradzano?

Ból, jakiego doznawałem, wiele mnie nauczył. Cierpienie oczywiście nasuwało pytania, dlaczego uczyłem, kochałem i chroniłem taką osobę. Bardzo możliwe, że potrafiłbym takie­go człowieka zgnieść Ogarnia mnie jednak smutek. Nic nie da­je pogoń za istotą ludzką, która zdradziła, a co dobrego może przynieść jej zniszczenie? Wszyscy znamy historię Juliusza Ce­zara i zdradę dokonaną przez jego przyjaciela i ewentualnego następcę - Brutusa. Brutus w końcu popełnia samobójstwo, bo chociaż oszukany cierpi, zdrajcy też często nie wiedzie się dobrze. Znam kilka takich przypadków. Zdradę rodzi pragnie­nie bogactwa i sławy, ale ludzie dowiedziawszy się o niej, zwy­kle odwracają się od zdrajcy. Kara społeczna dosięgnie zawsze zdrajcę w jakiejś formie. I zazwyczaj, gdy kara zostanie wymie­rzona, jest zbyt późno, aby naprawić sytuację. Życie obarczy­ło mnie wieloma dobrymi przyjaciółmi Trafiały mi się też nie­fortunne związki. Lecz te, gdy spoglądam w przeszłość, wyda­ją mi się zesłanymi przez Niebiosa. Bliskich przyjaciół trzeba sobie wyszukiwać z wielką dbałością.

Karate powstało przed setkami lat, w zupełnie innych warunkach i społecznościach. Jaki jest współczesny sens tej sztuki walki?

Zanim podejmę ten istotny temat, chciałbym zaznaczyć, że to nie filmy - jak wielu sądzi stały się głównym motorem po­pularności karate, ale siła, jaką ta sztuka walki przedstawia. Każ­dy człowiek tęskni za siłą i raczej nie za siłą fizyczną, ale siłą psychiki. Karate jest tak ogromnie popularne, ponieważ przed­stawia ono powrót do idei siły na rzecz ochrony i dobra ludz­kości, a odwrót od siły służącej podbojom i zniszczeniu. Karateka musi być silny, ale nie wojowniczy, i taki jest głębszy sens tej sztuki walki. Trudno zaprzeczyć mistycznemu charak­terowi karate, który jest widoczny w podziwu godnych wyczy­nach przedstawicieli tej dyscypliny. Wszystko to jest otwarte, oczywiste i nie ma nic wspólnego z tajemniczymi praktykami. Moc Kyokushin tkwi w cierpliwości i wytrwałości w ćwicze­niach. W erze wojny nuklearnej, komputeryzacji uzbrojenia oraz krwawych wojen ludzie oddają się treningowi karate, aby odbudować godność istoty ludzkiej i obronić siebie przed bez­radnością wobec gwałtu. Droga karate jest drogą niebios.

Sztuką kara te zafascynowani są przede wszystkim młodzi ludzie. Jakiej rady by im pan udzielił na początku drogi?

Pragnę zachęcić młodzież, aby nie spieszyła się z poszukiwa­niem wyników, stabilizacji czy zamożności. Rzeczą najważniej­szą jest obrana droga i powodzenie w pracy nad sobą z myślą o osiągnięciu celu. Ćwiczenia fizyczne tłumaczą po części siłę karate, ale drugą ważną jej przyczyną jest koncentracja psy­chiczna. Wielu młodych ludzi twierdzi, że sprawy ducha ich nie interesują i chcą się uczyć wyłącznie techniki, tymczasem od­dzielenie psychiki od ciała jest zaprzeczeniem drogi karate i na­wet najbardziej wytrwały trening nie doprowadzi do jej istoty. Nie jest moim zamiarem zalecać młodym ludziom, aby - tak jak ja - wyjeżdżali w odludne miejsca i oddawali się wyczerpu­jącemu treningowi. Stanowi to zbyt wielkie obciążenie dla du­cha i ciała i skłania do zupełnego porzucenia ćwiczeń. Ćwiczyć można w górach, ale i w sercu wielkiego miasta. Najważniejsze jest to, żeby poświęcić się treningom z pełnym zapałem. Każ­dego dnia przełamywać swoją słabość i podążać w górę.

Andrzej Drewniak był pana uczniem przez piętnaście miesięcy. Kil­kakrotnie oglądał pan walki w wykonaniu Polaków. Jakie jest pana zdanie na temat polskiego ruchu Kyokushin?

Dobrze pamiętam Andrzeja Drewniaka, był dobry i nieraz mu gratulowałem. Andrzej był najstarszym moim uczniem, a jednak wykazywał niezwykły hart ducha w porównaniu z młodszymi, szkolącymi się u mnie osobami. Nieraz gratulo­wałem także polskim zawodnikom ich wspaniałych walk. Znam trochę wasz kraj z albumów ze zdjęciami krajobrazów i na ich podstawie mogę stwierdzić, że dla mnie, Japończyka, pełne zaskakującej pozytywnie egzotyki. Wracając do polskie­go karate, myślę, że na świecie są tylko dwa narody potrafią­ce tak pięknie walczyć - japoński i polski.

Wielokrotnie powtarzał pan w swoim życiu, że urodził się pan i umrze dla karate. Kim byłby jednak Masutatsu Oyama, gdyby nie był twórcą Kyokushinkai?

Na pewno politykiem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał WOJCIECH SZCZAWIŃSKI (wywiad przeprowadzono w roku 1993, podczas wizyty Masutatsu Oyamy w Polsce)

Wywiad z numeru Budo Karate:



opublikowano: 2012-07-18